Hej, hej! Przyszłam się trochę pożalić i pochwalić. Zacznę od tego gorszego, bo wydarzyło się najpierw.
Jak pracuje początkujący właściciel sklepu internetowego? A różnie. Każdy dzień zaczynam spokojnie, z herbatką przy biurku sprawdzam zamówienia, wypełniam rachunki, pakuję paczuchy, czasem wycinam chmurki, które później naklejam na Wasze herbaty, odpowiadam na maile, odbieram telefony, płacę podatki, raty, zus. Takie dni lubię. Najczęściej pracę kończę w momencie gdy wracam z poczty, po tym jak wysłałam do Was włóczki. Staram się robić to zawsze do godziny 13:00 / 14:00, żeby zostały wysłane jeszcze tego samego dnia. Później staram się nie myśleć o pracy, bo trzeba oddzielić pracę od domu (nawet jak pracuje się w domu). W wolnej chwili i tak wchodzę na chmurkową stronę na facebooku by móc z Wami porozmawiać, odpowiedzieć na pytania itp.
Tak jest zazwyczaj. Ale gdy przychodzi dzień nowej dostawy to pracy nagle robi się o wiele więcej. Dostawa z Dream in Color zbiegła się w czasie z rozliczeniem się z pożyczkodawcą z wydanych środków. Stresu przez kilka dni było jak na mnie ciut za dużo. Jakby tego było mało, musiałam wyrobić nowy dowód, ale nie jest to takie hop-siup gdy zameldowanym jest się 450 km dalej niż miejsce zamieszkania. No nic. Od wczoraj jeżdżę po rozgrzanym i parującym Wrocławiu, w jeszcze bardziej nagrzanych tramwajach od jednego urzędu do drugiego, zapominając o czymś takim jak butelka wody, nie wspominając o jakimś jedzeniu. Tak jak Wam się wydaje w każdym z tych miejsc są jakieś problemy.
Dziś, gdy już w końcu dotarłam do domu, po zjedzeniu niedosmażonego kotleta w pobliskim barze (jakby mi było mało!), musiałam jeszcze zająć się problemem pod tytułem "odprawa celna". Niestety urzędnicy rozdzielili paczki - jedną oclili sami i wysłali do mnie, drugiej nie tknęli, licząc na to, że załatwię to sama. Problem z tym, że gdy rozdzielili zamówienie, faktura, którą posiadam nie jest już dobrym dokumentem, który miałby posłużyć za obliczenie należności celnych. Bo w tej biednej paczuszce, co to leży sama w Zabrzu, nie ma wszystkiego co widnieje na rachunku. Rozumiecie?:) Nie może być z górki. Co to, to nie.
Jak już to częściowo załatwiłam, mogłam zwyczajnie paść na łóżko i nie robić nic. Ale przedtem... z wielką radością otworzyłam pewną paczkę, którą znalazłam w skrzynce. Wiecie co w niej znalazłam!? Cudowny prezent!
Chciałabym tu podziękować bardzo, ale to bardzo Pani Izie (znamy się ze szkoły - ja uczyłam się tam rok, Pani Iza uczy języka rosyjskiego, oraz prowadzi bibliotekę szkolną. Bardzo szybko obdarzyłam ją sympatią, bo po prostu nie da się nie lubić tak przemiłej i zabawnej osoby!), która to przeglądając książki i przeczytawszy opis z tyłu od razu pomyślała o mnie! I o tym, że chciałabym taką książkę przeczytać, że jest akurat dla mnie! Ależ to miłe!
Pani Izo, dziękuję, ta paczuszka sprawiła, że złe myśli poszły sobie daleko i został tylko uśmiech:).
A Was, moje drogie, odsyłam na blog Pani Izy, która robi piękne, klimatyczne fotografie (
klik). Nawet nam zrobiła kiedyś sesję!
Wieczór spędziliśmy na sportowo. Ja na pilatesie, a Mateusz biegając. Na koniec dnia jeszcze kilka rzędów na drutach i mogę szczęśliwa iść spać:).
Pozdrawiam serdecznie, Marzena.